Lubię chodzić po Marymoncie.
To tutaj, rękami tatarskich jeńców, potomków chanów tatarskich, Jan
Sobieski postawił swojej Marysieńce pałac, od którego nazwę przejęła
cała dzielnica - Marie Mont.
Dziś po pałacu pozostały tylko fundamenty na których potomkowie tatarskich jeńców odbudowali zniszczony kościół.
Po ruinach łazi
ciągnięty nieznaną mu siłą stary murarz Mamaj - ostatni Mohikanin rodu
chanów krymskich. Szuka śladów swych przodków ... Mongolskie, lekko
skośne oczy z bólem i bezradnością patrzą na niszczejące ruiny. Nocą, by
nikt nie widział i nie śmiał się z niego, przychodzi, podlepia wyrwane z
zagrożonego winkla cegły i czeka, sam nie wie na co czeka.
To miał być Dom Kultury, ale ci, co przeżyli, nie zgodzili się.
Powstał kościół.
Lubię tu przychodzić, idąc śladami zgrupowania
Żywiciela, zgrupowania utworzonego i, w czasie powstania, kontynuującego
tradycje 21 Pułku Piechoty Dzieci Warszawy, śladami Zgrupowań
tworzących ten Obwód - Żaglowiec, Żmija, Żubr, Żyrafa, Żniwiarz, Żbik
dowodzonych przez płka Żywiciela ... taka tradycja, żeby wszyscy na żet
byli ...
Kilkudziesięciotysięczna
armia powstańcza dysponowała w chwili wystąpienia do walki zaledwie
około tysiącem karabinów, 7 ckm, około 20 karabinów ppancernych, 500
pistoletów maszynowych (w tym około 30% własnego wyrobu), 3700
pistoletów.
Ponadto było 15 "piatów" (angielskich granatników przeciwpancernych)
oraz niespełna 25 000 granatów, w 95% wytworzonych w podziemnych
zakładach amunicyjnych. Własna bieżąca produkcja broni i amunicji
stanowić miała w czasie powstania poważne źródło uzupełniania
zasobów.
Zapas amunicji znajdującej się w posiadaniu oddziałów powstańczych w dniu 1 sierpnia wystarczał na 2 - 3 dni walki.
Szaleństwo?
Jak się miało takich ludzi, to nie ma co mówić o szaleństwie.
Gorzej, jeżeli ich zabrakło.
Wówczas "bohaterskie" oddziały niemieckie nie widziały już żadnych problemów, żeby "walczyć":
W dniu 1
sierpnia siły niemieckie w Warszawie liczyły około 20 000 uzbrojonych
ludzi, w tym połowę regularnego wojska, niezależnie od pancernych
jednostek frontowych, skoncentrowanych po obu stronach Wisły na dalekich
przedmieściach.
Jest tu też jeszcze jedno miejsce, gdzie lubię przychodzić:
Kawałek muru, obrośnięty brzozami.
Aż trudno uwierzyć, że siedemdziesiąt lat temu stał tu dom, toczyło się
zwykłe życie. Na murze napis, wymalowany czarną farbą olejną, odnawiany
co parę lat, gdy staje się nieczytelny:
"W miejscu tym została zamordowana rozstrzelana gdy błagała o litość dla
pozostających w schronie OLGA PRZYŁĘCKA, "bo to była Polka".
Poniżej państwowa, standardowa tablica z białego wapnia, informująca, że
jest to "Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za Ojczyznę. W tym
miejscu 14 września 1944 r. hitlerowcy rozstrzelali 40 osób cywilnych".
Wspominam ją, spacerując samotnie po Wojskowych Powązkach. Nawet nie wiem, gdzie jest jej grób.
Niedawno dopiero dowiedziałem się więcej na temat Olgi -
Olga mieszkała z
mężem w dużym pięknym domu u wylotu Kolektorskiej. Należeli do
dzielnicowej elity, siostry wspominały pobliskie korty i gry w tenisa
młodzieży z dobrych domów w okolicy. Państwo Przyłęccy mieli syna. Gdy
wybuchło Powstanie, mąż i około dwudziesto-, może dwudziestodwuletni
syn, poszli walczyć. Olga pozostała w domu. Ponieważ znała doskonale
niemiecki, gdy rozeszła się wiadomość o mordach na ludności cywilnej,
została na Marymoncie, nie szukała gdzie indziej schronienia. Miała
nadzieję, że w języku Goethego i Schillera przekona ludobójców żeby
odstąpili od swojego zbrodniczego procederu. Ta nadzieja okazała się,
jak wiadomo płonna.
Olga w swoim domu urządziła punkt sanitarny, w którym pracowała jako sanitariuszka.
Po wtargnięciu hitlerowców na teren posesji, nie chcąc opuszczać
rannych, którymi się opiekowała, została przez Niemców zamordowana wraz z
grupą innych osób.
Ale to wiedziałem. Nie wiedziałem, że Olga była ... Rumunką.
Rumunka, kobieta w sile wieku, musiała mieć ponad czterdzieści lat. Wykształcona. Mąż i syn przeżyli Powstanie.
Wszystko udało mi się dowiedzieć z bloga Aliny
Petrowej-Wasilewicz, która poświeciła dużo czasu na to, żeby "dowiedzieć
(się) o bohaterskiej kobiecie i zapisać jej historię."
Jak pisał poeta Powstania? - "Zostanie po nas złom żelazny"? A co zostanie po Oldze? Napis na kawałku muru?
Dlatego tu przychodzę i dlatego grzebię, żeby to nie był pusty napis.
Zatoczyłem koło i z Marymontu przywędrowałem pod pomnik Żywiciela.
Dziś też tu będę, ale chyba raczej nie sam.
Ale wcześniej zajrzę do porucznika Langnera, poległego w ataku na Młocińskie lotnisko.
A później pewnie do Parku Żołnierzy Żywiciela, a później ...
Śpiewający Ci ptaszkowie w rajskim sadzie
Lechickimi melodiami tak zaćwirzą,
Że zadumasz się Wojteczku, oj zadumasz,
Czy w Warszawie świętoć większa czy w Asyżu ~M.Ubysz
skąd cytat o Mamaju?
OdpowiedzUsuńMamaj ze "Stolicy", ale ponieważ ciągle się szykuję do opowiedzenia o pałacyku, to nie powiem z której :)
OdpowiedzUsuńOstatnio jakoś częściej zapuszczam się w te tereny i za każdym razem odkrywam ciekawe drobiażdżki, których nie widziałem przy okazji poprzedniej wizyty.
OdpowiedzUsuńIn plus czy in minus?
OdpowiedzUsuńJa odkrywam, że niknie stare, a pojawia się nowe.
Kiedyś, na Słodowcu, było widać resztki chałupy w której mieszkali dziadkowie przed wyprowadzeniem się do Młocin, a dziś, chodziłem, tylko sad tam został.
In plus, choć głównie są to te rzeczy ginące. Parę dni temu rozebrano kolejny ceglaczek na Słodowcu a następne czeka ten sam los.
OdpowiedzUsuń