Zresztą nogami też nam się zdarzało. Ale już z wałówką, większa grupą, to dojeżdżaliśmy do "Pimu" autobusem - 181 i dalej, przez las za AWF-em, nogami.
Mocno się zmieniło przez lata. Kępy Potockie, które kiedyś były o rzut beretem odsunęły się. A pamiętam, jak dorośli, w przeciwieństwie do dzieci, bawiących się w Kanałku, szli popływać w Wiśle, albo, w ogóle poleżeć na piaszczystej plaży nad Wisłą.
Potem wybudowali Wisłostradę, potem na łąkach koło Spójni zrobiło się miejsce tresury psów, brzeg zarósł, wybudowano Centrum Olimpijskie.
Nie widać już kajaków i jachtów pływających po rzece.
Inna sprawa, że był też czas, gdy budowane w pobliżu osiedle spowodowało kompletną dewastację zakątka. Już tylko ogródki działkowe zachowywały resztki zieleni, ale wody było coraz mniej. Powoli przeistoczyło się w myjnię samochodową, śmietnik, grzęzawisko ...
Dziś to już nie te samo miejsce. Nie te samo, ale fajnie, że takie sympatyczne.
To dobrze, że udało się z tym coś zrobić.
Ja już pamiętam kanałek wisłostradowy. I jeździłam z mamą i bratem autobusem 121, który leciał Podleśną (BTW ten sam bus do nieczynnego już lodowiska).
OdpowiedzUsuńAle to dopiero po '79 roku.
OdpowiedzUsuńPrzedtem, na Podleśnej, nie było jeszcze drzew.
Jak było słonecznie, a było - przecież szliśmy nad wodę :D - to straszny żar był.
Na szczęście koło Pimu stała pani z gruźliczanką z wózka.
I dwa soki do wyboru. Żółty i czerwony.
Czasami pozwalała mi szklankę umyć, a czasami udało się suchy lód dotknąć, który leżał koło wózka.
Teraz się mówi, że to niezdrowe było, niehigieniczne (jakby cola zdrowa była), ale, w tamtych czasach, to było zbawienie dla matek, których dzieci były nie tylko spragnione, ale też, a może przede wszystkim - umorusane :D