Od jakiegoś czasu kibicuję nowo powstającemu muzeum.
W zasadzie nie ma się co dziwić, że tutaj, na terenie Warszawy, Muranowa, na terenie, gdzie mieściło się warszawskie metro, przy pomniku Bohaterów Getta powstaje Muzeum Historii Żydów Polskich.
Dziwi coś innego ... Główna aleja, prowadząca do Muzeum, na wniosek kilku zaprzyjaźnionych państw, ma zostać nazwana imieniem Wallenberga.
Raoul Wallenberg był szwedzkim dyplomatą, który w czasie swojej pracy w ambasadzie w Budapeszcie uratował od śmierci prawie 100 tysięcy Żydów węgierskich. Po wkroczeniu RKKA do Budapesztu, aresztowany przez NKWD i wywieziony do Moskwy, zginał tam w niejasnych okolicznościach.
Ten niewątpliwy bohater w wielu miejscach w Europie doczekał się swoich ulic, pomników i placów. W Warszawie jego imię nosi zespół szkół na Czerniakowie oraz lipa w parku Wilanowskim, posadzona w stulecie urodzin Wallenberga.
W zasadzie wszystko byłoby OK, gdyby nie jeden, mz, istotny, fakt, że Wallenberg ni cholery nie ma nic wspólnego z tym miejscem.
Ciężko nie zgodzić się z kontrpropozycją, jaka padła, że osobą o wiele bardziej godną upamiętnienia w tym miejscu, przy całym szacunku dla bohaterskich czynów Szweda, jest taka, która powinna być związana z Polską i z warszawskim gettem.
Taką osobą, niewątpliwie związaną z Warszawą i, niewątpliwie, zasłużoną dla narodu Żydowskiego jest Irena Sendlerowa.
Niektórych zaskakuje fakt, że Pani Irena nie ma w Warszawie ani swojej ulicy, ani pomnika.
Ot, jedno gimnazjum noszące jej imię.
Myślę, że warto by było podjąć teraz naprawdę słuszną decyzję. Taka okazja może się nieprędko powtórzyć, a i jej skutki będą z nami przez wiele, wiele, lat ...