czwartek, 10 marca 2011

Ochota. Kaliska 17

Podwórko, które zobaczyłem i to, które pamiętam, nie wiele sie różniły. Wyasfaltowany plac zaraz za bramą,
na środku skwer, na którym, zgodnie z ówczesną modą, ustawialiśmy tabliczki "Nie deptać trawników", jakby ktoś, oprócz nas, miał na to ochotę. Na skwerze te same drzewa, pomiędzy którymi,  jak dawniej stała figurka, którą opiekowała się babcia.
Nasze, a właściwie,  dziadków mieszkanie i dziś było zamieszkane. Nie było małego ogródka i wymieniono okna, ale tam, gdzie i my mieliśmy swoją namiastkę placu zabaw teraz był już plac zabaw z prawdziwego zdarzenia.
Dookoła przybyło kilka nowych bloków, ale mur został ten sam. Kiedyś, dla bezpieczeństwa, na górze wbite były odłamki szkła, które  napawały nas przerażeniem, błyszcząc w słońcu, szczerząc się do nas i grożąc ...
Śmietnik tez był na swoim miejscu - kiedyś nasza kryjówka i świetlica w jednym.
Zaraz obok, na trawniku, leżała potężna sztanga - dwa betonowe kloce, przyczepione do stalowego drąga - było to miejsce ćwiczeń moich wujków. Nam nie udało się nigdy nie tylko dźwignąć, ale nawet przetoczyć tego draństwa ...
Mieszkańców warto wspomnieć.  O tym, że mieszkał tu Borowski, dowiedziałem się niedawno. To była afera na cała Polskę, facet, jakby nie patrzeć znany był i, nagle, samobójstwo popełnił ... Jak wspominała mama, młoda żona, dziecko, czy żona w ciąży ... Nie pamiętam, ale w takich sytuacjach raczej myśli się o przyszłości, a nie popełnia samobójstwo.

Doktor Snacki. W środkowej klatce mieszkał wraz z żoną, matroną, jak ze starych filmów. Ciężkie kotary, przedwojenne meble powodowały, że, mimo, że byłem mały, to czułem się jeszcze mniejszy, bardziej przytłoczony. I ten zapach, niepowtarzalny zapach pomieszanych specyfików lekarskich, kosmetyków, kwiatów, o które pani Snacka zawsze dbała i jej herbaty, która częstowała nas, mimo, że przychodziliśmy przecież tylko do jej męża.

W ciemnym gabinecie stał stary aparat rentgenowski.

Drewniany,  z ruchomym blejtramem. Stawałem na podwyższeniu, bez koszuli, doktor obniżał ramę, dociskał mnie mocno, kazał stać bez ruchu i zostawałem sam, w ciemności, lekko tylko jakąś lampka rozpraszanej. To się nazywało - prześwietlenie.
Przyjeżdżaliśmy tu długo, nawet mimo tego, ze leczyliśmy się już w przychodniach na Bielanach, to jednak, przy kazdej wizycie u dziadków, zaglądaliśmy do Państwa Doktorstwa. 
Najśmieszniejsze, że Doktora nie pamiętam, za to pamiętam jego żonę.
I jeszcze pamiętam tę panią,  która, na Prima Aprilis, stała na balkonie i kubeczkiem polewała przechodzących ulicą panów ... Do czasu, kiedy to dziadek nie wziął wiadra z wodą i kluczy do strychu ...
Wiem, że mąż tej Pani przyszedł potem do dziadka z flaszką :D

I pamiętam jeszcze opowieści o panu, który, trochę o wojnie, przypomniał sobie o mieszkającej tu Pani, nazwiskiem bodajże Zając. I tak, jak przed wojną, zadzwonił, spytał: - Pani Zając? - Tak. - No to, Pif-paf! Jak potem słuchaliśmy opowieści, jak bardzo się ucieszyli, że oboje żyją ... A może tylko taka legenda mi się przypomniała? Ech, tyle lat ... Czas na mnie ...






3 komentarze:

  1. Lubię stare "kamieniczne" historie. Teraz ludzie nawet w kamienicach udają, że się nie znają....

    OdpowiedzUsuń
  2. Typowe ochockie podwórko. Ulica Kaliska jest nawet przyjemna. A wpis fajny, przyjemnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń