sobota, 31 stycznia 2015

Koszary Sierakowskie

Konwiktorska.

Nazwa ulicy na trwałe związała się z istniejącym obok klubem piłkarskim, w związku z czym raczej nie zastanawiamy się nad etymologią tej nazwy.
Tymczasem tereny na których położony jest stadion oraz te, po drugiej stronie ulicy w XVIII wieku, a konkretnie do jego drugiej połowy znajdowały się we władaniu jezuitów, którzy umieścili tu zabudowania klasztorne, między innymi konwikt letni - podobny do pijarowskiego, od którego nazwę przyjmie Żoliborz - i od tegoż właśnie konwiktu narolna droga, która tu zbiegała ku Wiśle przyjęła miano Konwiktorskiej.

W 1780 roku, już po kasacie zakonu, na wąskiej, biegnącej wzdłuż drogi działce, kasztelan płocki, Maksymilian Sierakowski, postawi pałac, który przejdzie do historii jako Koszary Sierakowskie.

Miejsce to jest w tym samym stopniu związane z dziejami 4 Pułku Piechoty Liniowej "Dzieci Warszawy", jak pobliskie Koszary Sapieżyńskie, ale w przeciwieństwie do Pałacu Sapiehów miejsce to rzadko kojarzy się z bohaterskim pułkiem. Wspomina się, że stacjonował tu jeden z batalionów pułku, niektórzy twierdzą, że kadra oficerska.

Pałac, a w zasadzie koszary, bo już w  latach 1819-20, po zakupieniu go przez Komisję Rządowa Wojny zostaje przebudowany, prawdopodobnie przez Fontanę lub Mintera, na budynek wojskowy pełnić będzie te funkcję aż do wybuchy IIWS. Z przerwą na lata 1852-61, gdy przycupnie tu Szpital św. Ducha, najpierw będzie stacjonował tu Gwardyjski Sankt-Petersburski Pułk im. Króla Fryderyka Wilhelma III, po odzyskaniu niepodległości 1 Dywizjon Samochodowy, później 3 batalion pancerny, stacjonujący również w pobliskim Forcie Traugutta.
Od 1938 kwaterowało tu także dowództwo nowo sformowanego I warszawskiego batalionu Obrony Narodowej, a w 1939 uruchomiono Centrum Wyszkolenia Junackich Hufców Pracy.

W 1939 roku zburzone zostaną pałac i część oficyn. W czasie powstania, walki w pobliżu toczą żołnierze Zośki, Gozdawy, co zostaje upamiętnione na fasadzie budynku tabliczką Barykada 1944.

Po wojnie projekt odbudowy, na podstawie zachowanych planów, tworzy Barbara Andrzejewska. Odtwarza klasycystyczny projekt Fontany (?), ale bez odtwarzania budynków gospodarczych: pułkowych magazynów, piekarni, warsztatów, stajni i wozowni z których korzystało wojsko, budując w tym miejscu Zespół Szkół.

Czasami ktoś się zagubi w tych okolicach, niektórych przyciągnie niedźwiadek posadowiony na ujęciu wody na zapleczu pałacu. Obecnie istniejąca w nim przychodnia lekarska nie stanowi jakiejś atrakcji turystycznej. Tak samo, jak skwer Fondamińskiego, bojownika ŻOB, ani leżący po drugiej stronie pałacu kamień Bardowskiego, rewolucyjnego działacza, który, stracony w pobliżu na stokach Cytadeli miał stanowić przeciwwagę dla upamiętnionego na stokach Fortu Legionów Traugutta, dziś, w przeciwieństwie do naszego bohatera narodowego, zapomniany i już tak chętnie nie odwiedzany, a szkoda, bo o też pewna lekcja naszej historii.

 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Spotkanie z wielkom sztukom ...

Ostatnio Wielka Sztuka i to taka na poważnie, przez Ą i Ę zaatakowała mnie jak leciałem z Mariensztatu na plac Zamkowy ruchomymi schodami.
Zaatakowała skutecznie, nogi spętała i kazała popatrzeć, co też pani Monika Słomczyńska che mi poprzez swoje prace przekazać. Tak dokładnie, to rzuciło mi się w oczy coś na kształt Wisły i Wołgi spod dawnego Kina Oko, ale na to pani Monika sie raczej nie łapie.

I to nie dlatego, że, cytuję ...:
W jej pracach dominuje tematyka egzystencjalna, ze szczególnym uwzględnieniem problemu zwycięstwa, porażki, przemijającej witalności. Poszukiwania formalne oscylują wokół zagadnień równowagi mas i kierunków, rozwinięcia fakturowego powierzchni, deformacji i stylizacji oraz wizualnych właściwości użytych materiałów.

 ... tylko dlatego, że  jak nas tą Wisłą i Wołgą raczyła pani Teresa Brzóskiewicz, to nie tylko przyjaźń polsko-radziecka kwitła, a  wraz z nią Towarzystwo, ale jeszcze pani Monika na stojący pod szafę wchodziła i nie w głowie jej było struganie w gipsie lub betonie, o żywicach sztucznych nie wspominając.

A dziś, proszę ... :)

 
 
 
 
 
 

środa, 21 stycznia 2015

Sto lat, sto lat ... temu i temu też ;)

Ponieważ przykład idzie z góry, musimy zacząć ab ovo, czyli od samej wierchuszki.
A skoro samemu towarzyszowi Stalinowi było wolno, to gromkie sto lat rozlegało się również na naszych, najwyższych, szczeblach władzy:
 
 
 

Jak przystało na pomazańców partyjnych produkcji małmazji będącej najczęstszą przyczyną stolatowania doglądali najjaśniejsi funkcjonariusze:
Aczkolwiek nie zawsze produkcja nadążała za popytem, w związku z czym taki widok nie należał do rzadkości:
Na szczęście nad wszystkim czuwało bijące serce partii
Więc zazwyczaj jednak zachowywano kulturę picia
Braki uzupełniane były produkcją domową i, jak widać, służyła ona również kochanym funkcjonariuszom :)
Ważne było, żeby nie przesadzić, ale z tym bywały poważne problemy:
Ale na to kochana władza już wpływu nie miała. Ważne było, że wiedzieć nie tylko ile, ale również z kim pić, żeby nasze Sto lat, sto lat i temu i temu dobrze służyło :)

piątek, 16 stycznia 2015

Nie tylko Kusociński ...

Północne rejony podwarszawskie i wspomnienie olimpijczyka nieodmiennie kojarzy się z Kusocińskim.
Ale tak samo, jak zapominamy, że wojenna epopeja naszego mistrza olimpijskiego zaczęła się nie tu, ale w czasie walk o Fort Czerniaków, kiedy Kusociński zostaje ranny, tak zapominamy, że w tym samym czasie przez lasy wokół Palmiry, jak wówczas nazywała się mała wieś na obrzeżu Puszczy Kampinoskiej przedzierał się inny olimpijczyk.

Major Leszek Lubicz-Nycz, szermierz, brązowy medalista olimpijski z Los Angeles. Kawaler Virtuti Militari, Krzyża Walecznych, legionista.
Dowódca II dywizjonu 14 Wielkopolskiego Pułku Artylerii Lekkiej wraz z oddziałami składającymi się z niedobitków Armii Pomorze i Poznań zebranymi pod dowództwem generała Mikołaja Bołtucia przedzierał się na pomoc Warszawie i wziął udział w bitwie nad Bzurą oraz  pod Łomiankami.

W czasie pokoju  był jednym z najlepszych szablistów w Polsce, choć walczył także we florecie. W 1931 został indywidualnym mistrzem Polski w szabli. Startował w barwach klubów warszawskich i poznańskich. Był instruktorem szermierki i narciarstwa w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie, autorem podręcznika do jazdy na nartach.

Dojście do wsi Buraków od strony rzeki Niemcy zamknęli ogniem zaporowym artylerii i moździerzy, a przed samą wsią wystawili czołgi. Krwawe natarcie piechurów, kawalerzystów i artylerzystów nie zdołało przełamać ognia oddziałów niemieckiej 24 dywizji piechoty.

Kpt. Adam Soja, lekarz 11 dywizjonu artylerii konnej:
"Natarcie nasze (…) rozpoczęło się wnet po wyjściu z Puszczy Kampinoskiej, jakieś 2 wsi już wcześniej przed Łomiankami i doszło do ostatniej linii niemieckiej przy końcu Łomianek. Następna wieś, to był Buraków i przedmieście Warszawy, jak nas informowano. I tu na ostatniej linii oporu niemieckiego utknęło nasze natarcie. Wówczas mjr Leszek Lubicz-Nycz szybko zorientował się w sytuacji i widział tylko jedną możliwość wydostania się z tego kotła przez przesmyknięcie się pod wałem wiślanym do lasu Burakowa. Wówczas mjr Nycz podjechał konno pod wał wiślany, gdzie ja znajdowałem się z rannymi, opowiedział mi o sytuacji i powiada: 'jedyna możliwość przedarcia się jest pod wałem wiślanym do lasu Burakowa, tutaj mamy osłonę z drzew i zarośli. Wolnej i gołej przestrzeni, zupełnie nie osłoniętej, mamy około 150 m – uda się to dobrze, a nie, to trudno' i prosto zaraz pojechał pierwszy, za nim kilku konnych, którzy byli blisko koni, a na ostatku prawie, bo dopiero doleciałem do konia, wsiadłem ja i puściłem się za nimi. Za mną też jeszcze kilku jechało, ale nikt nie dojechał. Jechaliśmy pod wałem wiślanym z Łomianek do lasu Burakowa. Przestrzeń – jakie 150 m – była równa jak stół i zupełnie pusta, bez choćby jednego drzewka, bez żadnego szuwaru tak, iż z Łomianek Górnych, skąd prażyli do nas Niemcy z kilku karabinów maszynowych, przedstawialiśmy cel wymarzony. Ja w końcu, patrzę, a dopędzam majora, reszta wszystko leży na ziemi, tak konie, jak i ludzie, albo stoją jakby urzeczeni, bez ruchu. Koń majora widocznie ranny, bo niby leci, a nic mu nie ubywa drogi, wreszcie tak koń jak i major padają. Mój koń przeskakuje przez trupy [...]"

Ciało majora znalazła 14-letnia wówczas dziewczynka, mieszkanka Burakowa Marianna Romańska, na terenach wału przeciwpowodziowego między Łomiankami a Burakowem.
Zarówno jego jak i pozostałe ofiary bitwy pochowano na cmentarzu w Kiełpinie. W marcu 1940 r. majora ekshumowano i przeniesiono na cmentarz wojskowy na Powązkach. Pośmiertnie został awansowany do stopnia podpułkownika.