piątek, 27 grudnia 2013

Warszawskie dorożki

Kiedyś były dwie klasy dorożek w Warszawie: dorożki pierwszej klasy, z czerwono-żółtymi chorągiewkami, numery na latarniach miały czerwone, tablica z taksą na koźle czerwona, a liberia przewożącego granatowa.
Dorożki II klasy chorągiewki miały błękitno-białe, liberię piaskową, numery czarne na błękitnym tle.
A niech kto nie pomyli i na dorożkarza sałaty Dryndziarz nie powie, bo sałata to dorożka jednokonna, a drynda parokonna. Nie da się ukryć, że do trzech  w świecie znanych rzeczy niepoprawnych: pijaństwa nałogowego, uporu kobiecego i marnotrawstwa jedynaków, komediopisarz warszawski, Edward Lubowski dolicza jako rasę niepoprawną dorożkarzy warszawskich, więc po takim fo pa batem przez plecy można zaliczyć, a wtedy, "ażeby trafić za nimi do ładu, potrzeba się uciekać do dwóch środków wypróbowanej doskonałości, a mianowicie:
1-o do interwencji władzy policyjnej, 2-o do ... portmonetki" :)
Spojrzyjcie na nią, gdy "niezajęta".
Z wolna się wlecze środkiem ulicy -
Łby pozwieszały chude konięta,
Których nie budzi batog woźnicy.
On sam się zdaje śpiący, zgnębiony,
Jakby mu nie w smak poszła "kwaterka",
I tylko wzrokiem na wszystkie strony,
Badawczo zerka ...

Lecz gdy się w budzie panicz rozeprze
(W dorożki dziejach rzecz niepowszednia)
Furda anglezy choćby najlepsze,
Furda najdroższe powozy z Wiednia.
Konie jak gryfy rwą się ku górze,
Pojazd w powietrze, zda się, uleci
A nos woźnicy w kurzawy chmurze
Jak rubin świeci!

Kiedyś Warszawa wybiła się na czołowe w Polsce miejsce w produkcji wszelkiego rodzaju pojazdów konnych.
I to nie tylko pod względem ilości, ale - co ważniejsze - jakości, solidności i elegancji.

Wyrabiano tu karety, kocze, najtyczanki, tarantasy, wolanty, faetony, wagnerki i szarabany, karykle i koczobryki, kiszki petersburskie i prelotki. Wreszcie - zwykłe bryki i bryczki.

Był czas, kiedy wieszczono ich koniec, ale znów, jak dawniej, spotykam je na ulicach jak z dalekiego Żoliborza jada na Starówkę.

I wróble wróciły.
Bo bez dorożek nie byłoby wróbli ...

piątek, 20 grudnia 2013

Zardzewiała miłość ...

Taka moda ...

No i dobrze ... póki w miarę świeża. Świeża, albo w miarę solidna.
Bo jak nie, to potem robi sie coraz gorzej.
Ciekawe, jak się ta "zardzewiała miłość" ma do tej prawdziwej, bo jeżeli jest równie trwała, jak ten złom wiszący na moście, to naprawdę szkoda tej masy ludzi.
Mz jak już kogo stać na ślub, to niech się szarpnie i na lepszą kłódkę, bo tak, to wygląda to jak typowy trawnik po zimie, a nie romantyzm.
Zardzewiałe, brudzące i elementy, na których wisi i straszące zaciekami - ogólnie to mało estetyczne.
Choć trafiają się czasami takie perełki:
Tylko, kurcze, różowe???
Chłopie, od razu widać, kto w tej rodzinie rządzi :D